wtorek, 5 lutego 2013

Rozdział 7

Studniówka studniówką ale w co ja się ubiorę . Oto jest pytanie . Z tym właśnie problemem zmagamy się z Marysią od jakiś paru tygodni . Dzielnie obeszłyśmy już wszystkie sklepy w okolicy. W sobotę jedziemy do Wrocławia bo tylko to nam zostało .
- Marysia jedziemy czy nie? - zapytałam wysiadając z samochodu i ponaglając strasznie wolno zbierającą się Mańkę.
- Tak ale nie mogę znaleźć telefonu. - powiedziała szukając w torebce.
- Ja go mam.
- Dziewczyny chodźcie w końcu. - zdenerwowany tata Marysi bo to on jest naszym dzisiejszym kierowcą.
- Już jesteśmy. - odpowiedziałyśmy wsiadając do samochodu. Ruszyliśmy w trasę. Co prawda chwila moment i byliśmy na miejscu no ale tak czy inaczej trzeba dojechać. Tata Marysi podrzucił nas pod centrum handlowe, a sam pojechał załatwiać jakieś swoje sprawy. Zadowolone z tego, że mamy cały dzień na zakup tych wymarzonych sukienek udałyśmy się na podbój sklepów. Po dwóch godzinach chodzenia Marysia znalazła tą jedyną. Po chwili i ja miałam tą wymarzoną  sukienkę. Zadowolone udałyśmy się na posiłek bo jednak takie chodzenie i przebieranie w różnych ubraniach jest męczące. Kiedy siedziałyśmy i czekałyśmy na nasze zamówienie zaintrygowała mnie jedna z par siedząca po drugiej stronie pizzerii.
-Mańka weź tak popatrz.- wskazałam jej kierunek głową, a ta dyskretnie się odwróciła.
-Czy to jest przypadkiem Bartek z jakąś dziewczyną?- zapytałam bardzo zainteresowana.
-Z tego co mi się wdaje to chyba tak.- odpowiedziała bardzo powoli. Kiedy już miałam wstać z oczami pełnymi łez i iść w ich stronę Marysia powstrzymała mnie chwytając za ręce.
-Puść mnie. Ja nie wytrzymam jeżeli mu nie przywalę w ten okropny pysk.- powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
-Nie popełniaj tego błędu. Niech sam się przyzna. Ale nie rób przynajmniej sceny w restauracji przecież nie masz stu procentowej pewności, że to on.
-Dobra ale jak to on to naprawdę nie zamierzam na niego więcej patrzeć.- powiedziałam siadając i wyjmując chusteczki. Po paru minutach kelner przyniósł nam nasze zamówienie, a my skonsumowałyśmy. Kiedy skończyłyśmy posiłek udałyśmy się w miejsce, w którym byłyśmy umówione z tatą Marysi. Podczas drogi powrotnej do Nysy w samochodzie panowała bardzo wesoła atmosfera. Tata mojej przyjaciółki sypał różnymi kawałami, a my zwijałyśmy się ze śmiechu. Mańka ma naprawdę genialnego tatę. Odwieźli mnie pod sam dom, a ja im serdecznie podziękowałam i ruszyłam w stronę mojego mieszkania. Kiedy już wylądowałam sama u siebie w pokoju do mojej głowy zaczęły napływać różne dziwne myśli dotyczące kolesia co wyglądał jak Bartek i blondynki. Z każdą minutą w mojej głowie pojawiały się coraz to mroczniejsze scenariusze oraz wizje tego jak może zakończyć się nasz związek. Z racji, że jest styczeń to na dworze już dawno zrobiło się ciemno mimo, że jest dopiero osiemnasta. Zgasiłam światło i usiadłam na łóżku podciągając kolana pod brodę i okalając nogi rękoma. Ukryłam twarz i zaczęłam lekko się kołysać. Cisza jaka mnie otaczała była okropna. Ale sama chyba tego chciałam. Bo gdybym nie chciała to na pewno nie siedziałabym tutaj i nie zadręczała się sceną z restauracji. Nie wiedziałam kiedy zasnęłam. Ale kiedy się obudziłam na dworze świtało, a ja uświadomiłam sobie, że moje serce krwawi mimo, że to dopiero początek wojny i będzie jeszcze gorzej. Ale tego jeszcze nie wiedziałam co się stanie. Nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo będę cierpieć.

Dzień studniówki

-Lilka chodź wreszcie chyba nie chcesz się spóźnić.- krzyczała wkurzona Marysia.
-No już, już jestem.- powiedziałam szybko naciągając botki i zakładając płaszcz. Z chłopakami miałyśmy spotkać się dopiero na miejscu. Pod szkołę podrzucił nas tata Marysi. Od pewnego czasu stał się naszym kierowcą za co jeszcze bardziej go polubiłam. Kiedy weszłyśmy do budynku naszym oczom ukazał się tłum ludzi odświętnie ubranych i krzątających się gdzieś. Powiesiłyśmy nasze okrycia wierzchnie w szatni i udałyśmy się na miejsce, w którym mieliśmy się wszyscy stawić. No właśnie wszyscy. Jednak brakowało jednej osoby. Było to dla mnie ogromnym zaskoczeniem bo przecież to nie możliwe, że go nie ma. Co śmieszniejsze tylko ja z Mańką nie wiedziałyśmy co się dzieje. Po zadzwonieniu do niego co najmniej z pięćdziesiąt razy i po wysłaniu miliona wiadomości zrezygnowałam. Właśnie zaczynała się najgorsza noc w moim życiu. Chciałam żeby jak najszybciej się skończyła, a ona jak na złość dłużyła się i dłużyła. Nasza kochana wychowawczyni pozwoliła mi nie tańczyć poloneza. Zresztą i tak nie miałam z kim bo mój partner mnie najzwyczajniej w świecie wystawił i nie pojawił się. Nawet nie raczył mnie poinformować, że go nie będzie. Byłam na początku zrozpaczona potem moja rozpacz zamieniła się w złość. Złość, która musiała w końcu kiedyś ze mnie się ulotnić i kiedy usłyszałam kolejny komentarz na temat Bartka i mnie wybuchałam. Opierdoliłam kolesia, który śmiał otworzyć twarz i wypowiedzieć te słowa. Z sali gimnastycznej, na której odbywała się zabawa studniówkowa wyprowadziła mnie moja wychowawczyni i pedagog. Za nami gdzieś szybko biegła Marysia. Kobiety nie omieszkały się mnie równo opieprzyć, a ja miałam głęboko w poważaniu co do mnie mówią. Kiedy już powiedziały co miały powiedzieć poinformowały mnie, że wezwą moich rodziców żeby mnie odebrali. Na to zdanie ucieszyłam się najbardziej. Czułam się w tym budynku taka osaczona. Jak dzikie zwierze w klatce. Chciałam uciec, wyrwać się stąd. Od tych wszystkich szczęśliwych ludzi, którzy co i rusz nie omieszkali się rzucić uszczypliwej uwagi typu: myślała, że on ją kocha. Byłam cholernie zła. Na niego. Na siebie. Na wszystkich i wszystko dookoła. Moja "ukochana" pani pedagog kazała mi siedzieć w jej gabinecie dopóki nie przyjadą po mnie moi rodzice. Co ciekawsze suka nie pozwoliła wejść tutaj Marysi tym samym dostałam kolejnego kopa. Po piętnastu minutach siedziałam w samochodzie mamy i udawałam, że słucham co mówi. Kiedy tylko znalazłam się w moim pokoju szybko przebrałam się w coś wygodniejszego patrz zwykłe dresowe spodnie oraz za duża koszulka, którą kiedyś ukradłam Bartkowi. Zamknęłam drzwi na klucz. Moje rozpuszczone dotychczas włosy związałam w niechlujnego koka na czubku głowy. Napisałam jeszcze jednego smsa do Bartka, w którym dokładnie wygarnęłam mu wszystko włącznie z poinformowaniem go, że widziałam go z tą blondynką w restauracji. Wyciągnęłam spod łóżka mój zapas wódki i jak rasowy żul napiłam się prosto z gwinta. Usiadłam na łóżku wsadzając do uszu słuchawki i puszczając sobie piosenki, które tylko jeszcze bardziej mnie dołowały. Z każdym kolejnym łykiem było mi coraz lepiej. Wydawało mi się, że rana na sercu zaczyna się goić. Nic bardziej zgubnego. Kiedy skończyła mi się butelka wódki. Znalazłam jeszcze drugą oraz butelkę czerwonego wina. Długo się nie zastanawiałam nad tym czy pić dalej. Nie wiem kiedy z moich oczu zaczęły lecieć łzy. Ale lały się wiadrami, a ja coraz lepiej uświadamiałam, że to koniec wielkiej miłości Lilki i Bartka. Zasnęłam na siedząco, a kiedy się obudziłam na dworze już świtało. Głowa bolała mnie cholernie i od ilości wypitego wczoraj alkoholu oraz od ilości wylanych łez. Musiałam okropnie wyglądać. Kiedy spojrzałam na wyświetlacz mojego telefonu zobaczyłam, że mam trzydzieści nieodebranych połączeń od Mańki i żadnej od Bartka. Nawet Kuba parę razy zadzwonił. Pewnie Marysia mu kazała. Chciałam do niej oddzwonić ale nie miałam siły i ponownie kładąc strasznie bolącą głowę na poduszce zasnęłam. Obudziłam się około czternastej i usłyszałam, że ktoś jest pod moimi drzwiami. Pewnie mama raczyła się wreszcie zainteresować. Jednak uznałam, że nie będę jej otwierać i poczekam aż odejdzie spod drzwi. Mój kac morderca nie odpuszczał. Zawsze mam jakieś durne pomysły jak mam kaca. Jednak kac plus złamane serce to jest połączenie wybuchowe. Z racji, że okno mojego pokoju było przy dużym drzewie można było się nim spokojnie wykraść na dwór. Dlatego długo nie zajęło mi spakowanie najważniejszych rzeczy do plecaka i znalezienie butów oraz jakiejś ciepłej bluzy i kurtki. Powoli tak jak zawsze wykradłam się i zaczęłam biec przed siebie. Dobiegłam do pierwszego sklepu gdzie kupiłam paczkę fajek i butelkę czystej. Sprzedawca trochę dziwnie się na mnie patrzył ale jakoś mnie to zbytnio nie obchodziło. Z moim zapasem ruszyłam w stronę dworca. Wsiadłam do pierwszego autobusu i jak się potem okazało zawiózł mnie do Kędzierzyna. Nie wiem dlaczego ale nogi poniosły mnie do nowego mieszkania Kuby, w którym miałam szczęście, właśnie się znajdował. Chłopak trochę się przeraził moim widokiem ale od razu wpuścił mnie do środka i zajął się mną.



Przepraszam. Wiem, wiem, że długo nic nie dodawałam ale po prostu najzwyczajniej w świecie jakoś nie miałam motywacji do tego żeby coś napisać. Ten rozdział dużo wyjaśnia ale przez to, że tak długo nie pisałam jego poziom jest okropny. Pewnie teraz zrównacie Bartka z podłogą dokładnie mu dokopując ale chyba o to chodziło. Wiem również, że może nie wszystko mi się zgadza i jakieś fakty mogłam pokręcić więc za to również przepraszam. Nie wiem kiedy pojawi się coś na moim drugim działającym blogu ale może jeszcze w tym tygodniu z racji, że mam ferie.
A i jeszcze jedno. Wiedzcie, że ten rozdział powstał tylko dzięki Paulence i One Direction, które nie wiem czemu zawsze mi pomaga jak nie mam weny.

POZDRAWIAM  I  PROSZĘ  O  KOMENTARZE (WŁĄCZYŁAM OPCJĘ DODAWANIA KOMENTARZY ANONIMOWO JAKBY KTOŚ NIE MIAŁ KONTA NA BLOGGERZE) !!!